Skye full of sights
Są w życiu pewne rzeczy, które dodają mi otuchy, kiedy wydaje mi się, że chmury nigdy nie odejdą znad Edynburga i z mojej głowy. Codzienne przyjemności, moje własne przyzwyczajenia, rytuały, które wykonuje, żeby wprawić się w dobry nastrój. Zapalenie świeczki zapachowej z Antro. Herbata z cytryną i słuchanie Chopina czy Turnaua. Czasem wystarczy, że o czymś pomyślę, żeby mój nastrój przybrał zupełnie inny kolor. Jedną z takich myśli, jest to, że mieszkam 5 godzin jazdy samochodem od Isle of Skye i mogę tam uciec z Kubą, namiotem i naszym kolorowym wełnianym kocem w bagażniku. Sama myśl o możliwości eskapizmu jest krzepiąca. Nie jest to rozwiązanie, ale tymczasowy opatrunek na problemy, zwłaszcza dla introwertyków uwielbiających spokój i ciszę. Czasem myślę, że mieszkam w Szkocji z jakiegoś powodu i bliskość Hebrydów jest zdecydowanie jednym z nich, chociaż odkrytym stosunkowo niedawno. Tym razem wyjazd na Skye nie był ucieczką przed codziennością, tylko zaplanowanym wyjazdem ze znajomymi, żeby pokazać im piękno Szkocji. Lubię chwalić się Szkocją, okazywać mój mały lokalny patriotyzm. Zwłaszcza z tego powodu, że wydaje się jeszcze …